Ale zupa!
Co roku Święta mijają mi coraz szybciej. Z resztą wszystko wydaje się toczyć w coraz bardziej szaleńczym tempie. Podobno wprowadzanie drobnych urozmaiceń we własne życie powoduje, że nie odczuwamy tak bardzo upływu czasu. Hmmm, ciekawe. Czy w związku z tym leczenie się po Świętach wyjazdem w miejskie tropiki i wietnamską zupą pho zamiast rosołem się liczy? Mam nadzieję!
Czym jest pho (czyt. fo(h) )? To tradycyjne danie kuchni wietnamskiej. W kraju pochodzenia może być jedzone na śniadnie, obiad i kolację. Często sprzedawne jest na ulicznych straganach, przy których ludzie zatrzymują się na miskę pho przed pracą. Zupa składa się z gotowanego kilka godzin klarownego wywaru z wołowiny i/lub kurczaka, makaronu ryżowego, kawałków mięsa i dodatków (np. różne kiełki, warzywa i zioła). Mimo że zasada gotowania przypomina trochę gotowanie rosołu, to przyprawy zdecydowanie się różnią. W zależności od regionu doprawiany jest różną kombinacją podstawowych przypraw: cynamonu, goździków, kolendry, anyżu i kardamonu. Brzmi trochę dziwnie, ale smakuje wyśmienicie! To w miarę lekka zupa i miłośnikom tradycyjnych, polskich smaków i cięższych zup może nie odpowiadać. Ja właśnie za to ją jednak lubię! W restauracjach dodatki do pho podawane są zazwyczaj osobno i sami decydujemy jak dużo ziół i kiełków włożyć do swojej zupy.
Toronto, najbardziej wielokulturowe miasto świata, pełne jest knajp sprzedających pho. O dziwo, nawet w moim aktualnym miejscu zamieszkania knajp podających tą potrawę jest kilka. Wybrałam się do jednej z najstarszych wietnamskich restauracji w Brampton – Pho Peter. Z ręką na sercu przyrzekam, że to zupełna dziura, ulokowana wśród kilku skepików przy Kennedy North. Wygląda conajmniej dziwnie. Kiczowaty wystrój, przesycony tematyką religijną, tapeta która założona była na ścianę o wiele wcześniej niż większość z nas wyemigrowałą do Kanady, toaleta która z powodzeniem mogłaby zostać wynajęta jako tło do filmów Hitchcocka. Wiecie co oprócz tego? Pełno ludzi, przyjemne zapachy, miła obsługa i przede wszystkim całkiem niezłe pho. Moja zupa ( z wołowiną) została przyniesiona na stół w towarzystwie kiełków, kawałka lemonki i sporej gałązki tajskiej bazylii, którą należy podrzeć palcami i dorzucić do zupy wedle uznania). Tego właśnie potrzebowałam tego zimowego wieczora!
KOMENTARZE